Wywiad z Beatą Majewską
Rozmawiamy z Beatą Majewską, autorką bestsellerowych powieści dla dorosłych.
Redakcja: Porozmawiajmy o pikantnych powieściach obyczajowych, nie do końca realistycznych, często wręcz bajkowych, tak bardzo nieprawdziwych. Bohaterowie żyją szybciej, mają więcej problemów i silniej kochają, nieczęsto ocierając się o zbrodnię. To, co charakterystyczne dla Twojej prozy to obecność miłości, kryminalnej intrygi, trudnych związków i seksu. Są one naturalną tkanką historii. Zacznijmy od prostego pytania. Kto jest w Twoich powieściach silniejszy, kobieta czy mężczyzna?
Beata Majewska: Zdecydowanie facet, gdy mowa o sile fizycznej, ale kiedy zastanowić się nad psychiką, tutaj odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. Kobiety są silne, niektóre z nas nawet zbyt silne i czasami powinnyśmy rozważyć, czy warto się tak bardzo forsować i napinać. Im jestem starsza, tym częściej wrzucam na luz i robię coś dla siebie. Najpierw jestem ja, potem inni. Teraz już wiem, że strategia „jestem taka mała” jest całkiem zmyślną metodą, by żyć wygodniej, a przy okazji zdobyć uwielbienie bliskiego mężczyzny. Czemu? Faceci kochają być naszymi bohaterami. To ich uskrzydla.
R. : Gdy opowiadasz jakąś historię, kto rządzi? Ty czy Twoi bohaterowie? Wymykają Ci się czasem spod kontroli pisarskiej? A może tak naprawdę nie jesteś w stanie przewidzieć do końca ich losów, bo sami Cię prowadzą?
B.M.: Różnie bywa. Oczywiście na początku wrzucam ich w wir wydarzeń i opisuję, jak sobie radzą lub nie. Później różnie bywa, czasami są grzeczni i zachowują się zgodnie z planem – który mam w głowie, lecz zdarza się, że przejmują pałeczkę, dyskutują, awanturują się, są niepokorni i totalnie nieprzewidywalni. Mnie pozostaje zmienić się w obserwatora i kronikarza, spisującego historię poczynań anarchistów z moich książek.
R.: Gangsterzy, kobiety mafii, dramaty, intrygi… poruszasz się w tym świecie jak ryba w wodzie. Wyraźnie to lubisz i dobrze się bawisz wymyślanymi przez siebie historiami. Ale wybór gatunku nie bierze się znikąd. Kto jest dla Ciebie autorytetem wśród pisarek czy pisarzy? Czyje książki zainspirowały Cię do pisania?
B.M.: Zważywszy na to, że zmieniam gatunki równie często, jak zmieniają się pory roku, mogę śmiało rzec, że ten wybór bierze się właśnie znikąd. Przy założeniu, że to „znikąd” oznacza moją głowę. Nie mam autorytetów pisarskich, gdy mowa o twórczości, lecz kiedy miałabym wybrać kogoś, kto imponuje mi swoją postawą, podejściem do zawodu, etyką, pracowitością, uporem i konsekwencją, byłby to Andrzej Pilipiuk, z którym znam się osobiście. To mój guru pisarstwa jako zawodu. Nie inspiruję się modą, nie zwracam uwagi na to, co jest trendy, a seria mafijna – jej pierwszy tom – powstała kilka lat temu, kiedy jeszcze Blanka Lipińska nie zdążyła rozpętać szaleństwa mafijnych romansów. Dzisiaj nie napisałabym tej serii, właśnie dlatego, że na rynku panuje istny potop mafijnych romansów. Nawet w mojej lodówce pomieszkuje kilku gangsterów ;)
R.: Często Twoi bohaterowie, na przykład Bruno, kierują się w życiu uczuciem zemsty? Czy jest to wystarczająca motywacja, aby popełnić zbrodnię? Czy istnieje coś takiego jak kodeks moralny, niepisany kodeks, który sprawia, że stawiasz zbrodni granice, czy pozwalasz swoim postaciom na wszystko?
B.M.: Często? Przeciwnie. Bardzo, ale to bardzo rzadko wykorzystuję motyw zemsty, może dlatego, że jestem zbyt leniwa i mało konsekwentna, by się mścić. Naturalnie, bywa, że mam ochotę przeprowadzić krwawą wendettę, na kimś, kto mi się szpetnie naraził, ale… w poniedziałek pałam żądzą zemsty i obmyślam plan, we wtorek widzę jego słabe punkty, w środę uznaję, że muszę opracować nowy, w czwartek jestem zajęta plewieniem, w piątek muszę zrobić naleśniki, w sobotę trzeba ogarnąć dom, a w niedzielę nie wypada myśleć nad zemstą… Zaczyna się nowy tydzień, a ja już nie pamiętam, o co mi chodziło, bo przecież z natury wszyscy ludzie są dobrzy.
R.: Przejdźmy do świata erotyki. Twoi bohaterowie uprawiają seks i jest to ważny element fabularny w znanym czytelnikom cyklu powieści. Czy trudno Ci się pisało te sceny? Język polski nie jest zbyt bogaty, jeśli chodzi o określenia techniczne aktu czy wyznania miłosne. Jak sobie z tym radzisz? Tworzysz własny język, czy opierasz się na tym, co wymyślono?
B.M.: Nie ma nic gorszego dla mnie, jak radosna słowotwórczość erotyczna. No nie. Absolutnie nie. Ani zamienniki gastronomiczne, kulinarne, sadownicze, morskie, ani elementy z architektury do mnie nie przemawiają. Odpadają zatem wszelkie brzoskwinki, muszelki, posągi, dzidy, szpady, kolumny, wisienki, pomarszczone grudki, lizanie pucharu et cetera. Przy lekturze książki, której bohater operuje bazaltowym walcem, próbując sforsować słodką brzoskwinkę czy muszelkę, łkam albo krztuszę się ze śmiechu, płaczę, kwiczę, ale to nie ma nic wspólnego z erotycznym podnieceniem. Dokładnie z tego powodu sama nie tworzę podobnych koszmarków i ogarniam temat, używając terminologii jak najmniej medycznej, ale też nie wulgarnej. Ciężko, bo ciężko, ale coś można wybrać, żeby opisać nasz ludzki seks.
R.: Tak, zawsze można znaleźć własny język opisu, tak aby czytelnik „nie potykał się” o niefortunnie dobrane słowa. (śmiech) Skupmy się teraz na mniej ważnych dla fabuły postaciach. Tworzą tzw. tło dla głównych bohaterów. Gdy piszesz powieści jak ważni są dla Ciebie ci, którzy kryją się w cieniu, czyli drugoplanowi bohaterowie?
B.M.: U mnie czasami ci z cienia potrafią ukraść show tym, którzy grają pierwsze skrzypce. Bywa, że bohater drugoplanowy tak mi się spodoba, że to on zostaje głównym bohaterem kolejnej książki, zupełnie jak w Gwiezdnych Wojnach, kiedy Han Solo zdobył dominację i stał się ikoną tej serii. W powieści „Płatki wspomnień” to służący, czy też asystent głównego bohatera, niejaki Malcolm, umiał zawłaszczyć dla siebie sympatię czytelników, a w „Konkursie na żonę” babcia Zosia została najukochańszą bohaterką, bywa więc różnie.
R.; „Powiedz, że zostaniesz” to najnowsza Twoja powieść wydana w Jaguarze, choć nadchodzi kolejna i na pewno o niej wspomnimy. Porozmawiajmy teraz o tytułach. Dlaczego właśnie tak je konstruujesz? Gdzieś kryje się w nich finał opowieści, albo najistotniejsza relacja między bohaterami. Na przykład „Obiecaj, że wrócisz”, „Zapomnij, że istniałem”, określają temperaturę historii. Jak je wymyślasz?
B.M.: Akurat te tytuły – cztery – opierają się na prostym schemacie, stąd pewna łatwość w wymyślaniu kolejnych. Bywa, że wymyślam tytuły jednowyrazowe, np. Rozdroża czy Gra, są też oryginalne i stworzone wyłącznie przeze mnie, np. Eperu czy Batawe. Przyznam, że im krótsza forma literacka, tym trudniej uruchomić moje zwoje mózgowe, a co za tym idzie, najłatwiej idzie mi wymyślanie powieści, potem opowiadania, przy blurbach jest dramat, z tytułami podobnie. Ja nawet myśleć o tym nie lubię, bo wiem, że dopiero wtedy sama zgodzę się z tytułem, kiedy uznam, że właśnie o to mi chodziło. Wymyślanie tytułu to mój koszmar, dlatego gdy wydawca oświadcza radośnie, że mam wymyślić inny, bo ten jest taki, siaki i owaki, wchodzę w tryb wendetty (patrz wyżej). No ale potem, wiadomo, zapominam.
R.: Całe szczęście, że uczucie zemsty jest Ci obce… ( śmiech) To teraz o przyjemnej stronie pisania. Masz bardzo wielu wielbicieli swojej prozy. Czy kontakt z nimi jest dla Ciebie ważny i jaki to ma wpływ na tworzenie historii?
B.M.: Czy ważny? Najważniejszy! Nic bez nich. Czytelnicy są najważniejsi. Koniec. Kropka. Ale wpływu na fabułę nie mają, a jeśli już, to rzadko i na dodatkowe wątki. Niestety, ale nie potrafię inaczej, nie umiem pisać na żądanie, natomiast często kradnę coś z realnego życia i bezczelnie wykorzystuję, nie pytając o zgodę. Spokojnie, zawsze bez nazwisk!
R.: Już za moment ukaże się „Jesteś dla mnie wszystkim”, kontynuacja powieści „Kim dla ciebie jestem?”. Główną bohaterką dylogii jest Susan, która nie tylko jest osobą o skomplikowanym życiu osobistym, ale też przedmiotem pożądania wielu mężczyzn. Nie chcąc zdradzać perypetii można zaryzykować stwierdzenie, iż stworzyłaś ją jako symboliczną figurę snów i marzeń każdego faceta. Jak wiele ma ona cech autorki?
B.M. Żadnych? Jestem absolutnie inna. Dlatego miałam czasami problem z kreacją tej bohaterki, a jednocześnie doskonale się bawiłam, bo Susan potrafi dać czadu. Co jak co, ale Rudzielec, czyli właśnie Susan, to raczej postać z koszmarów większości facetów. Co drugiego by wykończyła, a na pewno wszystkich spokojnych i łagodnych mężczyzn. Susan jest wyjątkowo trudną partnerką, nie sądzę, by istniało wielu facetów, będących w stanie stawić jej czoła. Akurat ona miała szczęście, trafiając na Patricka, są siebie warci, idealnie się dopełniają, ale nie na zasadzie związku przeciwieństw, to raczej oliwa dolana do ognia, żeby strzelał w kosmos. A co do mojego alter ego, jestem mieszanką Nikity Doneckiego i Marcela, ale w damskiej skórze.
Na koniec dodam, że przy odpowiadaniu na te pytania też całkiem nieźle się bawiłam. Dziękuję tym, którzy dotarli do końca, serdecznie pozdrawiam wszystkich Czytelników i mocno ściskam! Jesteście najważniejsi, pamiętajcie!