Pełnik – rzuć wszystko i wyjedź… do Kotliny Kłodzkiej
Mariusz Wojteczek opublikował recenzję na stronie badloopus.pl a my z przyjemnością przeczytaliśmy tekst, który wpisuje się w zbiór tekstów krytycznych, a nie opinii. Rzadko teraz czytujemy takie recenzje.
„Pełnik” Anny Lewickiej, określany jako powieść grozy, bazuje na wykorzystaniu klasycznych schematów horroru, zaimplementowanych w struktury powieści obyczajowej. Stary, niszczejący dom na odludziu, tajemnicza przeszłość rodziny głównej bohaterki i klaustrofobiczna atmosfera małej kłodzkiej mieściny, a całość powiązana z lokalnym folklorem okazuje się być przenoszeniem literackiej grozy na szersze wody, choć opiera się na stosunkowo „lekkim” potraktowaniu gatunkowej struktury.
Emilia, główna bohaterka powieści jedyne, czego pragnęła w dzieciństwie, to wyrwać się z Pełnika, gdzie spędziła okres dziecięcy i nastoletni, pod opieką ciotki, po tragicznej śmierci rodziców. Obecnie, jako świetnie radząca sobie warszawska prawniczka, czuje z jednej strony zawodowe wypalenie, z drugiej przytacza ją informacja o śmierci ostatniego członka rodziny, po której zresztą dziedziczy niszczejący dwór, w którym się wychowała. Emilia, nieco pod wpływem impulsu podejmuje decyzję o remoncie starej, rodzinnej siedziby i planuje utworzyć tam na nowo pensjonat, choć dużo nowocześniejszy i wzbogacony o spa.
Jej decyzja, niezrozumiale, nie spotyka się z aprobatą mieszkańców Pełnika, którzy z jednej strony ostentacyjnie okazują jej niechęć, a nawet wrogość, a z drugiej, burmistrz miasteczka usilnie stara się przekonać ją do odsprzedaży dworu.
Jakie tajemnice kryje niszczejąca posiadłość? I sam Pełnik, któremu daleko do uroków małego, malowniczo usytuowanego polskiego miasteczka?
Emilia szybko zaczyna układać sobie życie osobiste, jednocześnie z determinacją realizując plan rewitalizacji pensjonatu. Jej znajomość z Krzyśkiem – szefem firmy remontowej – szybko przeradza się w coś więcej, jednak nie tylko ten chłopak zdaje się mieszać dziewczynie w głowie, bowiem jest jeszcze tajemniczy Konstanty…
Tymczasem dwór okazuje się skrywać wiele – niejednokrotnie mrocznych – tajemnic, o jakich zdają się wiedzieć liczne osoby w mieścinie, a ich geneza sięga jeszcze czasów powojennych i okresu przesiedleńczego. I to jeden z najciekawszych wątków w powieści, choć mam wrażenie, że nie w pełni został on wykorzystany. Owszem, Lewicka doskonale radzi sobie z nakreślaniem tła obyczajowego. Choć ujmuje je w dość tendencyjny schemat, to jednak nie sposób odmówić mu uroku. A ten smutno – sielankowy obraz (śmierć ciotki i żałoba po niej są dla bohaterki nowym otwarciem, przemodelowaniem życia w poszukiwaniu szczęścia, spełnienia) jest powolnie dekonstruowany przez ponure sekrety, które zaczynają rzucać cień na „pełnicki etap” Emilii.
Mamy tu ciekawe wykorzystanie folkloru z obszaru Doliny Kłodzkiej i (niestety tylko powierzchowne) otarcie się o tematykę przesiedleńczą. Pomysł – sam w sobie, arcyciekawy, nie do końca został w pełni wyeksplorowany przez autorkę, a szkoda. Dopełniłoby to powieść, nadało jej głębi i szerszej perspektywy (jak udało się to np. Krzysztofowi Wrońskiemu w „Czarnym bogu”).
Proza Lewickiej pozostaje w „bezpiecznej strefie”, sięgającej po folklor w ramach kreacji horroru i bliżej w tym wszystkim autorce do Stefana Dardy (szczególnie do „Nowego domu na Wyrębach”, czy cyklu „Cymanowski Młyn”, pisanego w duecie z Magdaleną Witkiewicz). To Darda jako jeden z pierwszych we współczesnej polskiej grozie podejmował się literackiej mieszanki ludowych wierzeń z grozą, a Lewicka – mam wrażenie – podąża utartym już przez niego szlakiem. Nie jest to jednak literatura wtórna – na ile może nie być wtórna współczesna groza, z założenia bazująca na dotychczasowym dorobku gatunkowych i starająca się nie przełamywać gatunkowych schematów.
Autorka ciekawie kreuje bohaterów – nie są może na wskroś oryginalni, ale za to są przyswajalni, co czyni przyswajalną całą powieść. To literatura, jaka ma szansę spodobać się tym, którzy w horrorze nie są doświadczeni, którzy stronią od krwawych i makabrycznych opisów, a szukają nastrojowej, niepokojącej atmosfery, z silnie zarysowanym wątkiem obyczajowym. To swego rodzaju uwspółcześnienie literatury gotyckiej (ale w sposób mniej oczywisty, niż robił to w swoich opowiadaniach np. Piotr Borowiec), z adaptowaniem jej do wymogów współczesnego rynku książki i dzisiejszego masowego odbiorcy.
„Pełnik” nie jest powieścią próbującą przełamać schematy, wybić się oryginalnością, nowatorskością. Nie o to chodziło w powieści i – mam wrażenie – nie taki był cel autorki. Sprawny literacki warsztat posłużył tu do zabawy z konwencją i zaimplementowaniem odniesień do klasycznej grozy jako interesującej gatunkowo literatury w świadomości szerszej, niż tylko wąski grozowy fandom. To, co udało się niegdyś Stefanowi Dardzie, a później niejako powtórzone zostało przez Artura Urbanowicza (choć choćby na poziomie „Gałęzistego” jest to autor gatunkowo „cięższy”) ma szansę ponownie powtórzyć Lewicka, pokazując to nieco łagodniejsze oblicze literackiego horroru. Takie, które jednak ma szanse odmitologizować (w pewnym stopniu) gatunek jako twór niekoniecznie tak hermetyczny, jak ma to miejsce obecnie w społecznym postrzeganiu.
Całościowo oceniam „Pełnik” pozytywnie, mimo niewykorzystania w pełni możliwości niektórych wątków (tajemne stowarzyszenie). Na plus działa świetny finalny twist w zakończeniu i niewielka hermetyczność tekstu, co daje szansę na dotarcie do szerszej grupy odbiorców. Polska groza ma do zaoferowania bardzo wiele, a „Pełnik” jest szansą na zwrócenie na gatunek uwagi o wiele szerszego grona, co zawsze jest wartością dodaną. Dla miłośników prozy Stefana Dardy, lub Artura Urbanowicza („Inkub”) to propozycja idealna.
A na pochwałę dodatkowo zasługuje znakomita okładka autorstwa znakomitego Tomasza Majewskiego.